21 maja 2017

Tour De Tatry - po raz drugi

Od mojej pierwszej wycieczki na słowacką stronę Tatr minęły 2 lata i już prawie zapomniałem jak tam jest pięknie, dlatego 18 maja wybrałem się ponownie. Żeby zrobić sobie jakieś urozmaicenie, pojechałem w odwrotnym kierunku niż poprzednio, a zatem wjechałem na Słowację w Chyżnem, a wróciłem do Polski w Łysej Polanie. Po stronie słowackiej jechałem dokładnie tą samą trasą, a pozostała część po stronie polskiej znacznie się różniła i w sumie dystans wyszedł mi 400 km z hakiem :) To mój drugi trip z czwórką z przodu i generalnie najtrudniejszy ze względu na spore przewyższenia jakie musiałem pokonać. Rekordowe 416 km zrobiłem po bardziej płaskim terenie.


Tour De Tatry - po raz drugi / wschód słońca w okolicy Jabłonki
© Mirek W. / Słoneczko grzej, bo zimno, brr!

Pogodę zamówiłem sobie niemal identyczną jak 2 lata temu, było słonecznie, trochę chmur, rano nieco zimniej, a w dzień nieco cieplej. Dobrze, że zabrałem ze sobą kominiarkę, bo wyjechałem o równej północy i w Jabłonce byłem koło 4:30 rano i było tam cholernie zimno, a dokładnie 2,8 °C. U mnie we wsi o północy panowała całkiem miła temperaturka 10 °C, jednak im dalej na południe tym zimniej :)

Mimo zimnej i brzydkiej wiosny w tym roku, udało mi się już zrobić kilka wycieczek po ponad 200 km i z niecierpliwością czekałem na ocieplenie, żeby zrobić całodobowy wyjazd. W końcu kilka dni wcześniej prognozy były jednoznaczne i zapowiadał się piękny i ciepły czwartek, dlatego bez zastanawiania zacząłem planowanie.

Postanowiłem zabrać ze sobą sporo suchego prowiantu i wody, które kupiłem dzień wcześniej. Z racji tego, że wyjeżdżałem o północy, nie chciałem się znaleźć w sytuacji, gdy zrobiłbym się głodny, a sklepy byłyby jeszcze pozamykane. Druga kwestia, to taka, że chciałem mieć zapasy jedzenia i picia na czas jazdy po słowackiej stronie, żebym nie musiał zatrzymywać się w tamtejszych sklepach. Z domu zabrałem ponad 3 litry picia, a przez pierwsze 100 km wypiłem zaledwie pół litra, co mnie ucieszyło, bo nie musiałem szukać otwartego sklepu o 5 rano, gdy wjeżdżałem na Słowację. Pozostała ilość w zupełności wystarczyła na przejazd wzdłuż Tatr i powrót do Polski.

Zapakowałem się do 3 torebek: na górną rurę ramy, którą zamocowałem na lemondce, pod ramę i pod siodło Author Sumo, którą po raz pierwszy zabrałem na testy. Ogólnie wypadła nie najgorzej, ma swoje zalety i wady. Do wad zaliczyłbym to, że nie jest sztywna i buja na boki podczas podjazdów pokonywanych na stojąco, tudzież jazdy na stojąco po prostym terenie, by dać odpocząć pośladkom :)


Tour De Tatry - po raz drugi / rower Author Traction SX
© Mirek W. / Rower przygotowany do wyjazdu 7 godzin wcześniej.

Z jedzenia zabrałem ze sobą:
  • 6 kajzerek z żółtym serem i pomidorem
  • 5 bananów
  • 4 pączki z czekoladą
  • 2 jabłka
  • 2 kapsułki Hi Tec Power Guarana
  • 1 bagietkę czosnkową
  • wafle ryżowe Sonko z algami morskimi i pestkami dyni
  • mentosy Choco toffi z białą czekoladą
  • drażetki Be Fresh
  • tabletki z minerałami i witaminami do rozpuszczania w wodzie

Dodatkowy bagaż dało się odczuć na podjazdach, które pokonywałem w żółwim tempie, ale nie jechałem na wyścigi, aczkolwiek gdzieś w słowackich Tatrach udało mi się wyprzedzić na podjeździe jakiegoś kolarzyka na rowerze szosowym - może jechał ślimaczym tempem :) Nie ścigałem się wcale, jechałem raczej spokojnie, bo dopiero była połowa trasy za mną.

Przed wyjazdem próbowałem przespać się chociaż kilka godzin, ale nie udało mi się usnąć i tylko sobie tak leżałem w oczekiwaniu na tę godzinę, a wieczorem w czasie powrotu dało się odczuć brak snu. Około godziny 23:00 byłem na nogach i zrobiłem sobie kawę, oraz posiłek niemal dokładnie taki sam jak 2 lata temu, czyli kurczak z ryżem, a różnica zdaje się była w surówce.

Wyjeżdżając z domu nie wiedziałem jeszcze jaką drogą dokładnie pojadę, bo niezbyt lubię jazdę przy panujących wokół ciemnościach, zwłaszcza drogami wiodącymi przez lasy, a tym razem czekało mnie sporo takich fragmentów. Jeszcze przed wschodem słońca musiałem pokonać takie odcinki trasy i to we mnie najbardziej wywoływało lęk. Minąłem Maków Podhalański i zdecydowałem odbić w prawo na Zawoję. To była całkiem dobra decyzja, bo cała droga aż do wyciągu Mosorny Groń była oświetlona i jechało się przyjemnie, dopiero podjazd na przełęcz Krowiarki tonął w mroku i wiódł przez lasy. Z sercem na ramieniu toczyłem się powoli szykanami do góry, bacznie nasłuchując i starając się dostrzec w świetle lampki rowerowej, czy coś nie czai się w ciemnościach w otoczeniu drogi :) Bocialarka, którą posiadam, mimo że nie jest zbudowana na diodzie najnowszej generacji, świeci całkiem nieźle.

Jeszcze zanim zmierzyłem się z podjazdem przestraszyły mnie dziki, które łaziły przy drodze, a w pobliżu wyciągu czekało całe stado saren lub jeleni. Nie wiem, nie widziałem dobrze, nie znam się. Zanim dotarłem na szczyt minęło i wyprzedziło mnie kilka samochodów, a niebo zaczęło robić się jaśniejsze. Mogłem odetchnąć z ulgą, aczkolwiek jeden problem zniknął, ale zaraz pojawił się następny, bo im bliżej Tatr, tym robiło się coraz zimniej. Myślałem, że na przełęczy będzie najzimniej, ale się myliłem. Komfort poprawiła mi kominiarka, którą założyłem, ale żałowałem, że nie zabrałem rękawiczek z długimi palcami. Też by się przydały. Oświadczam publicznie, że następnym razem za 2 lata wezmę je ze sobą :)


Tour De Tatry - po raz drugi / panorama Tatr z okolic Jabłonki
© Mirek W. / Gdzieś między Jabłonką, a Chyżnem.

Słońce wychyliło w końcu swój łysy łeb zza horyzontu i temperatura zaczęła rosnąć z minuty na minutę, a jazda stawała się przyjemniejsza. Po niezbyt długich w miarę płaskich odcinkach znowu zaczęły się podjazdy, które zdawały się nie mieć końca, a ja pokonywałem je z gracją, bo energia mnie rozpierała po zjedzonych dwóch pączkach i dwóch bułkach. Mijałem uśpione jeszcze słowackie wioski, których mieszkańcy spali sobie spokojnie, gdy ja mierzyłem się z nierównym terenem. Z rzadka jechał gdzieś jakiś samochód, ktoś szedł w sobie tylko znanym celu, a ja pedałowałem wzdłuż wijącego się górskiego potoku, drogą wśród lasów, wznoszącą się coraz wyżej i wyżej, jakby prosto do nieba. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że już nie da się wyżej dojechać i nici z nieba, ale ze szczytu rozpościerał się zapierający dech w piersiach widok na Tatry oraz zbiornik retencyjny Liptovská Mara.


Tour De Tatry - po raz drugi / widok na Tatry i zbiornik retencyjny Liptovská Mara
© Mirek W. / Na horyzoncie Tatry, a w dolinie zbiornik retencyjny Liptovská Mara.

Zaraz później czekał mnie 20-kilometrowy miły zjazd i trochę płaskiego terenu aż do miejscowości Liptowski Mikułasz, a zanim tam dotarłem, zatrzymałem się gdzieś w szczerym polu, bo czułem, że zaczyna mi brakować paliwa na dalszą jazdę. Okoliczności przyrody były sprzyjające ku temu, by w ciszy i spokoju oddać się konsumpcji, jednak gdy tylko zabrałem się za pałaszowanie bułek, jak spod ziemi pojawił się autochton, który wybrał się na poranny spacer z psem. Coś do mnie powiedział po ichniemu, a ja ni w ząb nie zrozumiałem co do mnie on rzekł. Nic też nie odrzekłem, bo zajęty byłem akurat wrzucaniem czegoś na ząb. Wnioskuję, że chyba się przywitał, bo gdyby był nastawiony wrogo, pewnie poszczuł by mnie psem, wielkim :) To miejsce ma w sobie coś przyciągającego, bo jak się okazało, przeglądając w domu zdjęcia z poprzedniej wycieczki, znalazłem zrobione dokładnie tam.


Tour De Tatry - po raz drugi / krajobraz niebiesko zielono żółty na Słowacji
© Mirek W. / Czy to Słowacja, czy Gabon? (flaga Gabonu ma takie kolory, tylko inną kolejność)

Przejazd przez miasto poszedł mi w miarę sprawnie i bezproblemowo, po wydzielonym na jezdni pasie ruchu dla rowerów, który choć jeszcze nie w tragicznym stanie, właściwie prosi się już o remont, bo sporo na nim nierówności i ubytków asfaltu, czyli mówiąc po ludzku: dziur. Ruch już zdecydowanie większy, ludzie spieszący się do pracy w swoich samochodach, niektórzy na rowerach i chyba tylko ja lajtowo zmierzający w kierunku najwyższego punktu wycieczki, znajdującego się na wysokości około 1260 metrów. Do niego pozostało mi ponad 40 km i z każdym kilometrem wysokość rosła, wynosząc aktualnie 570 metrów.


Tour De Tatry - po raz drugi / Słowacja, jakaś góra, chyba Krywań
© Mirek W. / Jakaś góra, kto by się przejmował jak się nazywa, i tak tam nie wjeżdżam :P

Noga podawała całkiem nieźle i nie czułem wielkiego zmęczenia, a byłem mniej więcej w połowie trasy. Jechałem sobie spokojnym tempem i zostałem wyprzedzony przez wspomnianego przeze mnie na początku tekstu kolarzyka na szosówce, który pozdrowił mnie, aczkolwiek nic nie słyszałem, bo do moich uszu sączyła się muzyka ze słuchawek. Słuchałem co jakiś czas piosenek, by umilić sobie podróż. Później udało mi się zgubić gąbczaste osłonki na słuchawki, najpierw jedną, a za jakiś czas drugą, które zmniejszają uczucie gniecenia w uszach i dłuższe słuchanie stało się mniej komfortowe.

Rowerzysta zniknął za zakrętem i nie sądziłem, że jeszcze go zobaczę, bo żwawo pedałował do góry, a mi nie w głowie było ściganie się. Jednak po kilku następnych zakrętach zobaczyłem go jak już z większym trudem szło mu pokonywanie wzniesienia, a ja zbliżałem się powoli, jadąc tak jak wcześniej. Wyciągnąłem jedną słuchawkę z ucha i trakcie wyprzedzania rzuciłem do niego, że spora górka i zostawiłem go w tyle. Trochę dalej zrobiłem sobie krótki postój, by przemyć twarz wodą i uzupełnić bidon z butelki, którą wiozłem w torbie pod siodłowej, dając się znowu wyprzedzić. Później już nasze drogi rozeszły się całkowicie, albo i rozjechały i nie widziałem go więcej :) Generalnie jechałem bardzo powoli, patrząc na wyniki innych na tym odcinku w aplikacji Strava, a mój przejazd uplasował mnie pod koniec stawki.


Tour De Tatry - po raz drugi / Słowacja, skład Tatrzańskich Kolei Elektrycznych na tle Tatr
© Mirek W. / Skład Tatrzańskich Kolei Elektrycznych

Najwyższy punkt zdobyty i znowu zaczęły się zjazdy przeplatane lekkimi podjazdami przez około 30 km, dające trochę wytchnienia. Wcześniej planując wyjazd, myślałem że uda mi się wjechać z Tatrzańskiej Polanki pod hotel górski Śląski Dom na wysokości 1670 m, do którego biegnie droga asfaltowa, ale będąc już tam stwierdziłem, że zajmie mi to zbyt dużo czasu, bo odcinek ma długość około 5 km i ponad pół kilometra do góry, a to około godziny jazdy. Tym razem zrezygnowałem, ale jeszcze tam wrócę :) Jakby to powiedział Arnold: I'll be back.


Tour De Tatry - po raz drugi / Słowacja, przy granicy z Polską w pobliżu Jurgowa
© Mirek W. / Słowacja, przy granicy z Polską, niedaleko Jurgowa

Zbliżając się do granicy z Polską, moje ciało podpowiadało mi, że może dobrze by było zjeść jakiś ciepły posiłek. Pomyślałem, że pojadę przez Zakopane i później Zakopianką prosto na Kraków, a tam na pewno znajdę jakąś oberżę, by wrzucić coś na ruszt. W Białym Dunajcu zatrzymałem się i w sklepie kupiłem wodę mineralną i banany, a kilometr dalej w karczmie Polaniorka zjadłem żurek z ziemniakami, jajem, kiełbasą i chlebem oraz wypiłem gorącą herbatkę z cytryną. Moje morale poszybowało w górę i byłem gotów, by walnąć sobie ostatnią setkę. Teraz już było więcej z górki niż pod górkę, co działało motywująco, chociaż duży ruch samochodowy skutecznie odbierał część przyjemności płynącej z jazdy. Słońce grzało jeszcze dosyć mocno, a przejeżdżające samochody wzbijały tumany kurzu i zacząłem już od jakiegoś czasu czuć, że moje usta robią się suche jak trawa po skoszeniu, mimo częstego stosowania pomadki do ust, która chociaż w jakimś stopniu i na chwilę przynosiła ulgę.

Z Zakopianki zjechałem, gdy już zrobiło się całkiem ciemno i zostało mi do pokonania 25 km przez małe wioski. Wiozłem ze sobą dwa dodatkowe akumulatorki do przedniej lampki, a okazało się, że jeden który był w lampce wystarczył na całą drogę, czyli jakieś 5 godzin świecenia różnymi trybami, od stroboskopu aż do długich świateł. Do domu dotarłem jakoś przed 23:00 i nie byłem bardzo wyczerpany, ale nie forsowałem się też zbytnio i na drugi dzień spokojnie zrobiłem sobie przejażdżkę około 60 km. Teraz pozostaje tylko czekać na kolejną taką ładną pogodę, by planować następne całodniowe wycieczki.

Statystyki:
  • przejechany dystans: 400,8 km
  • czas jazdy bez postojów: 18 godzin 58 minut 43 sekundy
  • średnia prędkość: 21,1 km/h
  • maksymalna prędkość: 68,4 km/h
  • wysokość początkowa: 260 m n.p.m.
  • maksymalna wysokość: 1260 m n.p.m.
  • pokonane podjazdy: 4614 metrów
  • temperatura w cieniu w czasie jazdy: od ~ 2,8 °C do ~ 25 °C

Przebieg trasy zarejestrowany za pomocą aplikacji Strava:

Tour De Tatry - po raz drugi / trasa zarejestrowana za pomocą aplikacji Strava

11 komentarzy:

  1. Ja akurat w Tatry po polskiej i słowackiej stronie zaglądam na trekking, ale coraz częściej mam ochotę wybrać się w te okolice z rowerem. Twoja relacja tym bardziej utwierdza mnie w tym przekonaniu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jestem zakochany w rowerze i generalnie tylko tak zwiedzam okolice, jak widać zresztą na blogu :)

      Usuń
  2. Cudowne widoki! <3 Teraz przez cały dzień będą mi po głowie chodziły góry i ta bagietka czosnkowa (wieki nie jadłam,już chyba zapomniałam jak smakuje):D Miłego dnia! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak na razie to najładniejsze okolice w jakich byłem. Kocham górskie krajobrazy. Dobrze, że mieszkam nie tak daleko i na rowerze jestem w stanie tam dojechać :) Pozdrawiam i miłego dnia.

      Usuń
  3. Wow! Podziwiam za taką podróż! Gdyby nie mały synek, to może i sama bym się wybrała :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To już możesz planować na przyszłość wyjazd, bo kiedyś synek dorośnie :)

      Usuń
  4. Jestem pod wrażeniem! Gratuluję takiej wyprawy! Jakie plany na kolejne wycieczki?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Co do planów, to nic konkretnego, po prostu dużo jeździć na rowerze, głównie po okolicy, czyli małopolska. Może jakiś własny rekord dystansu dziennego pobić :)

      Usuń
  5. Wpadłem na Twojego bloga całkiem niedawno, szukając inspiracji potrzebnej do budowy centrownicy do kół.
    Twoje wycieczki są imponujące. Czytam wiele o wyścigach rajdach podróżach różnych " ultrasów ", którzy to przejeżdżają setki, tysiące kilometrów na raz ( znacz pewnie Gustawa, czy Wilka z forum podróżerowerowe ).
    Są to bardzo inspirujące mnie, relacje. Moja największa eskapada miała długość 104 km, ale pragnieniem moim jest robić setki km na raz. Dotąd nie spotkałem nikogo kto tak ja pomykałby na 26 calach. Do momentu napotkania Twojego bloga. Podsiodłówkę Authora eksploatuję od ponad roku w dojazdach do pracy i powiem, że poza przeciekaniem, popruciem się większości kluczowych szwów, to za ta cenę może być. Chociaż do codziennego użytkowania rozglądam się za innym rozwiązaniem.
    Pozdrawiam i czekam na nowe wpisy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest miłe, gdy robi się, to co się lubi i komuś się to podoba, albo czasem kogoś to zainspiruje. Czytam i oglądam Gustawa i jestem pod wrażeniem jego osiągów, które dla mnie są poza zasięgiem :) Myślę, że z takimi długimi wycieczkami rowerowymi nie ma co przesadzać, bo jednak wysiłek dla organizmu to spory.

      Tak do 300 km można całkiem przyjemnie przejechać od świtu do zmroku i raczej preferuję taką jazdę, bo nie lubię jeździć w nocy. Od czasu do czasu mi odbija i decyduję się na coś dłuższego :D Ale są to tylko jednodniowe wycieczki, bo wszystko rozchodzi się o pieniądze.

      Usuń
  6. Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń

Proszę nie reklamować stron w komentarzu.